Wszystko gra! Czyli prawo, muzyka i film
Iga Bałos
Muzyka gra w filmie nie mniejszą rolę, niż aktorzy. Jest potrzebna w fabule, dokumencie, etiudzie i spocie reklamowym. Dla filmowca, muzyka to nastrój, emocje i dopełnienie obrazu. Dla prawnika, utwór, chroniony przez prawo. Na co zwrócić uwagę, budując ścieżkę dźwiękową?
Prawo do cudzej muzyki
Na początek sytuacja, w której budżet produkcji nie pozwala na zatrudnienie kompozytora. Filmowiec musi wówczas skorzystać z już istniejących utworów, nie pisanych z myślą o jego obrazie. Muzyka, i ta piękna, i prymitywna, jest chroniona prawem autorskim. Oznacza to, że jeśli chce się z niej skorzystać, trzeba przede wszystkim zapytać „czy mogę?” W większości przypadków, nastąpi kolejne pytanie „za ile?”. Dla niektórych muzyków, sam udział w projekcie filmowym może być na tyle interesujący i opłacalny, że zrezygnują z wynagrodzenia. Nie można jednak tego z góry zakładać. Powyższe pytania należy zadać temu, komu przysługują autorskie prawa majątkowe. Może to być sam kompozytor, DJ lub inny twórca. Trzeba jednak sprawdzić, czy doszło do przeniesienia praw na producenta muzycznego. Wówczas to on będzie partnerem do dalszych rozmów.
A może prawa do muzyki już wygasły? Wówczas zgoda i wydatki okażą się zbędne. Czas autorskich praw majątkowych kończy się z upływem 70 lat od śmierci twórcy. Jeśli kompozytorów było kilku, istotny jest moment śmierci ostatniego. Ta sama zasada dotyczy piosenek, pod warunkiem, że ich twórcy razem współpracowali. Jeśli jednak kompozycja słowno-muzyczna powstaje w taki sposób, że muzyk komponuje melodię do istniejącego tekstu, lub na odwrót, wspomniane 70 lat liczy się osobno dla słów i muzyki. Prawa te mogą zatem wygasnąć w różnym czasie.
Ustalenie, że muzyka nie jest chroniona autorskim prawem majątkowym, to jeszcze nie koniec prawniczych zmagań. Swoje prawa mają także artyści wykonawcy. Trwają one 50 lat od opublikowania nagrania. W tym przypadku również należy sprawdzić, czy nie doszło do przeniesienia praw na dyrektora zespołu czy wydawnictwa fonograficznego.
Niezależnie od statusu praw majątkowych, należy uwzględniać prawa osobiste twórców i wykonawców. Widz musi zostać poinformowany, czyja muzyka i czyje wykonanie zostały wykorzystane w filmie.
Muzyka i dozwolony użytek
Dozwolony użytek sprowadza się do zwolnienia od zadawania pytań „czy mogę?” i „za ile?”. Skoro odbiera się uprawnionym ich podstawowe prawa, musi być na to solidne uzasadnienie. Najbardziej znaną formą dozwolonego użytku jest cytat. Sprawdzi się w roli ilustracji jedynie w niektórych przypadkach. Głównie w filmach dokumentalnych. Odradzam poleganie na nim, podczas budowania ścieżki dźwiękowej. Nieporozumieniem jest częste powoływanie się na tzw. prawo gatunku twórczości. Sami prawnicy sprzeczają się, co ono tak naprawdę oznacza. Na pewno nie to, że robiąc film, którego akcja toczy się w latach ’70 ubiegłego wieku, można sięgać po piosenki The Rolling Stones. Albo że jeśli jakaś melodia wpasowuje się w klimat sceny, prawem filmowca jest ilustrować ją czym zechce. Cytat ma jeszcze jedną, istotną wadę. Nawet jeśli dane wykorzystanie muzyki jest dozwolone przez prawo, nikt nie zabroni kompozytorowi lub wykonawcom robić problemów. Korzystając z dostępnych środków sądowych, mogą oni np. zablokować dystrybucję filmu. Nawet jeśli w toku procesu okaże się, że nie mieli racji, będzie to marne pocieszenie dla filmowca. Lepiej postarać się o zezwolenie, niż wykłócać się, gdzie sięgają granice cytatu.
W 2015 roku, wprowadzono do polskiego prawa autorskiego nową postać dozwolonego użytku. W kontekście muzyki oznacza ona, że jeśli jakiś kawałek trafił do filmu w zasadzie przypadkowo i nie ma znaczenia dla całości, nie dochodzi do naruszenia prawa. Nie trzeba ani pytać o zgodę, ani płacić. Chodzi np. o sytuację, gdy rozmówca-taksówkarz ma włączone radio.
Ile praw do muzyki potrzebuje filmowiec?
To zależy, co chce z muzyką robić i jakie ma ona dla niego znaczenie. Jeśli chodzi o samą możliwość wykorzystanie w filmie, zwłaszcza jakiegoś bardzo popularnego kawałka, wystarczy umowa licencji niewyłącznej. Jest to typowe rozwiązanie, i w zasadzie jedyne możliwe, gdy korzysta się z internetowych banków muzyki. Jeśli filmowiec chce mieć gwarancję, że nikt inny nie wykorzysta tej samej muzyki jako elementu ścieżki dźwiękowej, potrzebna będzie albo licencja wyłączna, albo przeniesienie praw. Ta druga opcja daje większą pewność.
Zakres licencji i umowy przenoszących autorskie prawo majątkowe, wyznaczają pola eksploatacji. Są to sposoby korzystania z utworu. Trzeba sobie wyobrazić, co będzie się działo z samym filmem. Pozwoli to ustalić, ile praw do muzyki jest potrzebnych. Czy będzie on pokazany tylko zamkniętej komisji egzaminacyjnej? Czy trafi do Internetu? Czy będzie pokazywany publiczności na festiwalach? A może planowana jest telewizja lub kino a potem dystrybucja na DVD? Te wszystkie sposoby korzystania powinny być objęte umową, dotyczącą muzyki.
Filmowiec powinien się też zastanowić, czy chce mieć wpływ na to, jak muzyka będzie wykorzystywana poza obrazem. Chodzi o możliwość wydania ścieżki dźwiękowej czy też użycie jej przy tworzeniu gry komputerowej na podstawie filmu. Jeśli kwestie te są na początku pracy niewiadomą, będzie do nich można wrócić później. Należy się jednak spodziewać, że im większy sukces filmu, tym dalej idące żądania uprawnionych do muzyki.
Czy trzeba podpisać umowę?
Umowa licencji niewyłącznej może być zawarta w dowolnej formie. Także poprzez kliknięcie „kupuję” w internetowym banku lub wymianę maili. Wiadomości na Facebooku też wchodzą w grę. Musi z nich tylko wynikać, kto i co ma zamiar z muzyką robić. Umowa licencji wyłącznej i umowa o przeniesienie praw, wymagają formy pisemnej. Konieczne jest własnoręczne złożenie podpisu. Niektórzy korzystają z tzw. podpisu elektronicznego, ale są to w Polsce wciąż rzadkie przypadki.
Muzyka z Internetu
W Internecie można znaleźć strony zarówno z darmową, jak i płatną muzyką. Niezależnie od tego, czy ktoś życzy sobie wynagrodzenie, należy się zorientować, co pozwala robić ze swoim utworem. Ze względu na sposób zawierania umowy, w grę wchodzi wyłącznie korzystanie w ramach licencji niewyłącznej. Najpopularniejszą formą komunikacji pomiędzy internautami, są symbole licencji Creative Commons. Za pomocą czterech symboli, można zbudować sześć typów umów:
Licencje Creative Commons, https://creativecommons.pl/.
We wszystkich występuje ludzik (w wersji opisowej jako „attribution”, „BY:” lub „uznanie autorstwa”). Reprezentuje on obowiązek szanowania autorskich praw osobistych, czyli oznaczenia twórcy. Jeśli kawałek jest oznaczony tylko takim symbolem, wolno korzystać z muzyki w filmie w pełnym zakresie. Zarabiać na nim oraz udostępniać innym. Można też wprowadzić zmiany do utworu, np. zrobić remiks czy mashup.
Kolejny symbol, przekreślony dolar lub euro („noncommercial”; „użycie niekomercyjne”), jest bardzo intuicyjny w odbiorze. Wolno korzystać z muzyki w dowolny sposób, ale nie można na tym zarobić. To jest intuicyjne i uproszczone tłumaczenie. Bardzo nie lubię tego określenia, niekomercyjny, bo nie wiadomo do końca, co ono oznacza.
Znak równości („no derivatives”; „bez tworów zależnych”) to żądanie, by utwór pozostał takim, jaki jest. Nie wolno robić z muzyki remiksu.
Symbol zawracającej strzałki („share alike”; „na tych samych warunkach”) oznacza, że cudzy utwór, z którego się korzysta, należy udostępnić innym, na tych warunkach, na którym samemu się go dostało. Przykładowo, jeśli twórca muzyki pozwolił na użycie komercyjne, nie można puszczać dalej swojego filmu z symbolem przekreślonego dolara.
Żeby system był łatwy do przyswojenia, musi zawierać wiele uproszczeń. Jeśli jednak kliknie się na całościowy opis licencji, z pisma obrazkowego robi się poważny, kilkustronicowy dokument. W większości przypadków nie ma potrzeby, aby do nich sięgać. Trzeba jednak uważać na mylne komunikaty w Internecie. Bywa, że ta sama piosenka jest oznaczona w różny sposób. Z jednej strony internetowej wynika, że twórcę obchodzi tylko to, by nie przekręcali jego nazwiska lub pseudonimu. Na innym portalu, kawałek jest już oznaczony wyłącznie do niekomercyjnego użycia i bez możliwości tworzenia utworów zależnych. I co teraz?! Najbardziej pożądaną reakcją, chociaż mało realną, jeśli film już poszedł w świat, jest próba ustalenia, na jakich w końcu warunkach można korzystać z muzyki. Jeśli w węższym zakresie, niż się zakładało, należałoby przemontować film albo porozumieć się z uprawnionym. Tę opcję zalecam zwłaszcza wtedy, gdy jeszcze nie zespoliło się muzyki z obrazem. Wbrew pozorom, uzyskanie zgody bezpośrednio od twórcy, nie jest takie trudne. W ciągu ostatnich lat, udało mi się kilkakrotnie załatwić nieodpłatne wykorzystanie w showreel’u kawałków, mających ponad 6 mln odsłon na YouTube. Jeśli projekt jest ciekawy a filmowiec z pasją o nim opowiada, wiele możne zdziałać. Przypominam, że licencja niewyłączna może być udzielona w dowolnej formie. Wystarczy zatem uzyskać zezwolenie w ramach korespondencji mailowej albo korzystając z dowolnego komunikatora.
Niektóre banki muzyki, wolą ustalać warunki bardziej precyzyjnie, niż pozwala na to Creative Commons. Tworzą przejrzyste tabelki, w których odznacza się opcję dostępną w danym pakiecie. Użytkownik sam decyduje, czy płaci więcej i np. korzysta z możliwości pokazania filmu widowni liczącej ponad 200 osób, czy też wystarczy mu skromniejsza wersja. Po wyborze pakietu, warto zrobić print screen strony z warunkami korzystania.
Polecam korzystanie wyłącznie z tych banków, które oferują muzykę określoną jako royalty free („wolna od tantiem”). W przeciwnym razie, poza opłatą licencyjną, trzeba będzie uiszczać wynagrodzenie dla twórców muzyki, pobierane przez organizacje zbiorowego zarządzania.
Czy twórca muzyki ma prawa do filmu?
Status współtwórcy filmu, a więc także prawo do podejmowania decyzji i uczestniczenia w zyskach, ma tylko ten, kto stworzył muzykę specjalnie do danego obrazu. Musi przy tym współpracować z pozostałymi członkami ekipy. Jeśli korzysta się z kawałków napisanych już wcześniej a nie z myślą o konkretnym obrazie filmowym, autorzy muzyki nie są współtwórcami filmu.
Bum, bach, brzdęk
Mimo iż efekty dźwiękowe nie są utworami, nie oznacza to, że nie podlegają ochronie. Z prawego punktu widzenia, są to fonogramy. Wyłączne prawo do zarabiania na nich, ma ich producent. Ten, kto wyłożył pieniądze na organizację przedsięwzięcia i nagranie. Zwykle nie będzie wrażliwy na potencjał filmu i przekonywanie o wzajemnych korzyściach. Często jednak kupienie danego efektu dźwiękowego, np. odgłosy upadającej ludzkiej głowy, jest o wiele bardziej opłacalne, niż samodzielne próby jego odtworzenia.
Muzyka i mity
Nieprawda, że jeśli film nie jest robiony w celach komercyjnych, można dowolnie korzystać z cudzej muzyki. Dotyczy to także spotów wspierających szczytny cel, jak przekazanie 1% na organizacje pożytku publicznego.
Nieprawda, że dopiero po skorzystaniu z muzyki powyżej iluś sekund, konieczne jest pozwolenie i opłata.
Nieprawda, że w przypadku etiud szkolnych, zwłaszcza tych, wrzucanych do Internetu lub pokazywanych na festiwalach, filmowiec może korzystać z muzyki w ramach dozwolonego użytku edukacyjnego.
Nieprawda, że opłaty za legalną muzykę są horrendalnie wysokie i zrujnują budżet każdej produkcji.
Czy warto oszczędzać na muzyce?
Każdy filmowiec, który nie jest pewien czy warto zainwestować określoną kwotę w muzykę albo swój czas, na nieodpłatne pozyskiwanie zgód, powinien przypomnieć sobie słowa Hansa Zimmera. Otóż każdy reżyser wam powie, że muzyka to jakieś pięćdziesiąt procent filmu. I jego sukcesu!
Autor: Iga Bałos. Tekst można także przeczytać w Film&TV Kamera, nr 2/2017